piątek, 21 sierpnia 2015

Czy jakiegoś bubla da się lubić?- o zakupowych porażkach i rozczarowaniach słów kilka! :)


Kochani moi!

Czas najwyższy wśród dotychczasowych „achów i ochów” wspomnieć o ciemnych stronach kosmetyków i rozczarowaniach drogeryjnych, które nierzadko kosztują nas nie tylko przez stracone pieniądze, ale często gęsto podrażniają skórę, powodują niespodzianki na twarzy, bądź- ładnie mówiąc- nie spełniają ani naszych oczekiwań, ani obietnic producenta. Ogólnie, jako konsument i klient staram się unikać kupowania rzeczy, które rozmijają się z moimi potrzebami lub mają kiepskie opinie w Internecie lub w mniemaniu znajomych.  Niemniej jednak, nawet najlepszym zdarzają się czasem wpadki! Ha ha! :)
 
Ogólnie część kosmetyków należy do tzw. kolorówki, a część z nich do pielęgnacji. Nie ma się co dziwić- nie zawsze to, co u kogoś daje rewelacyjne efekty, u kogoś innego też „robi robotę”. Dlatego najważniejsze jest czytanie etykiet i dopasowanie kosmetyków do swoich potrzeb. To już pół sukcesu. ;)
Czas na buble! :P Ps. Nie lubię tego słowa i rzadko go używam, ale w jednym wypadku jest ono pozytywnie nacechowane. Jest bowiem taki Bubel (celowo przez duże "B") który mi odpowiada i którego aksamitna barwa głosu to dla mnie miód na serducho. Oto Michael Buble! :D Tym, którzy znają nie muszę go przedstawiać, a kto nie zna, umieszczam link do jednej z moich ulubionych piosenek <3: https://www.youtube.com/watch?v=LAjfB0XfjkA
Mmm… zrobiło się nastrojowo, a nóżka pod biurkiem chodzi :P! No ale przejdźmy już do moich prawdziwych kosmetycznych rozczarowań ostatniego półrocza.

Nr 1) Korektor do lakieru do paznokci bezacetonowy- Ewa Schmitt

Ech… Nie dość, że nie kosztuje mało- około 16 zł, to jeszcze wysycha na wiór w ekspresowym tempie, a trzy zamienne główki (jedna gdzieś uciekła ze zdjęcia) zabarwione mocniejszym kolorem nie nadają się do ponownego użycia. Użyłam go 4 razy i powiem Wam, że ani to nie było łatwe, ani przyjemne, nie mówiąc o starciu z mocną czerwienią- koszmar! Rozniósł lakier na całe skórki dookoła… To już zupełnie niedopuszczalne! Wolę zdecydowanie łatwiejsze rozwiązanie- zwykły, kosmetyczny patyczek zanurzony w zmywaczu do paznokci! Prościej, taniej, bezstresowo!


Ocena: 0/5. Nic mi się w nim nie podoba, niestety.

Nr 2) Żel do usuwania skórek- Cztery Pory Roku


Hmmm… Też o ile pamiętam kosztuje kilkanaście złotych i w sumie był zakupem pod wpływem impulsu, gdyż trochę się spieszyłam. Ja mam dość suche i sztywne skórki przy paznokciach, które muszę zmiękczać oliwkami by je bezboleśnie odsuwać i obcinać, stąd też pomyślałam, że zaryzykuję i może będzie to produkt dla mnie zbawienny. Nic z tych rzeczy. Żel pachnie dla mnie trochę jaki silikon? (bleh…) i nie działa! Nie pomógł mi ani zmiękczyć skórek, ani ich łatwiej usunąć. Nie! Nie! Nie! Trzy razy nie.


Ocena: 0/5. Podobnie jak korektor do lakieru- nic mnie w nim nie urzekło, no może poza miękkim pędzelkiem, który daje miłe uczucie przy nakładaniu. Ale to żaden plus na tle minusów. Odradzam!

Nr 3) Lovely- Extra Lasting- Matt & Lasting- nr 1

Jestem osobą, która kocha uczucie matowej pomadki na ustach. Niezaprzeczalnie- w porównaniu do satyn, błyszczyków, balsamów itp., matowe wykończenie jest dla mnie opcją poszukiwaną i chętnie stosowaną w makijażu. Stąd też pojawiło się moje zainteresowanie pomadką z Lovely. Nie mogłam ominąć jej, gdyż zapewniała ukochany mat i zachęcała ceną bliską 9 zł. Więc tak też się stało, że zagościła w moim białym koszyczku. Gdy zatem nastał czas, aby użyć jej pierwszy raz, byłam podekscytowana. I o ile efekt był (i jest nadal) piękny i trwały, to niestety jej noszenie i zmywanie mnie rozczarowało… Pomadka wygląda niesamowicie, koleżanka z uczelni pobiegła po nią od razu, gdy powiedziałam jej co dzisiaj noszę na ustach, ma niesamowity odcień przygaszonego różu i ma świetną trwałość. Niestety- koszmarnie zbiera się w załamaniach warg i wchodzi na wewnętrzną stronę, może przemieszczać się na zęby, schodzi brzydko- rolując się i wygląda, jakby się zważyła, a zmywanie trwa dłuuugą chwilę przy użyciu mocnego kosmetyku do demakijażu i pozostawia nasze usta podrażnione i zaczerwienione na jakiś czas. Ponadto ma dziwny smak, bardzo sztuczny, a zapachem przypomina mi farbę… Tego jej nie mogę darować, dlatego też odeszła w kąt i nie używam jej, a szkoda- bo kolor jest obłędny!


Ocena: 2/5- dwa plusy za matowość i trwałość, cenę oraz za piękny kolor! Minusy za ważenie się, brudzenie zębów, zapach, mega ciężkie zmywanie i podrażnianie warg.

Nr 4) Vaseline Lip Balm- Chocolate- Laura Conti

Hmmm… Bez bicia przyznaje się od razu- zapach czekolady jest dla mnie zapachem szczęścia i błogości. Pierwsza randka z Mężem odbyła się w pijalni czekolady E.Wedel, co też przywołuje mi cudowne wspomnienia  <3. Ta słodycz nie tylko osładza nam życie, cieszy podniebienia , ale również znajduje zastosowanie np. w czekoladowych zabiegach na ciało czy też w kosmetykach. Jaka więc była moja radość, gdy na jednej z rossmannowskich półek zobaczyłam wazelinę do ust o smaku/zapachu czekolady. Pomyślałam- och, to będzie rozkosz używania! Zapłaciłam za nią około 8 zł i przybiegłam do domu, aby ją przetestować. Nasmarowałam ustka i pobiegłam do Męża, aby zapytać go o zdanie. Pierwsze, co powiedział i o czym ja pomyślałam przy aplikacji- strasznie nienaturalny, chemiczny zapach czekoladopodobny. Pachnie jak tabliczka czekolady za 1,90 zł, bądź czekoladowy Mikołaj (taki pusty w środku :P), które często sprzedawcy byle tańszym kosztem upychają do paczek słodyczy dla dzieci w ramach Mikołajek. Konsystencja jest fajna, niezbyt lejąca, ani nie tępa- taka w sam raz. Nawilżanie- trwa najbliższe 15 minut od aplikacji! Mam wrażenie, że wazelina nie wpływa w żadnym stopniu na polepszenie stanu naszych ust. Po drugie- tłusta konsystencja jest problematyczna w sytuacji pocałunków, więc wazelinę warto używać, gdy nie planujemy okazywać komuś miłości w danej chwili. :D


Ocena: 1/5- plus za przyjemne nakładanie, reszta, czyli właściwości, zapach, brak nawilżania i wpływania na poprawę kondycji ust zdecydowanie na minusie.

Nr 5) L’Biotica- Biovax- Intensywnie regenerujący szampon- Naturalne oleje- Argan, Makadamia, Kokos

Większość kobiet, a zwłaszcza tzw. włosomaniaczki wiedzą, że substancje typu SLS, SLES, parabeny, pochodne ropy naftowej to często widoczne w składach kosmetyków producenckie grzeszki. Niestety, nie są odżywcze i dłużą często tylko temu, by dobrze oczyszczać. Stąd też nastała moda na zdrowe kosmetyki o prostych składach i naturalnych składnikach. Również ja zechciałam skorzystać z dobrodziejstw Biovax’u, gdyż byłam bardzo zadowolona z maski do włosów dla szatynek właśnie tej serii. Jakież było zdziwienie, gdy moje włosy nie pokochały tego szamponu! I to nie taniego szamponu. Na promocji zapłaciłam za niego 21,99 zł. Cena regularna- 29,99 zł w drogeriach Natura.

Po pierwsze- fakt, „zdrowość” szamponu nie zapewniła mi uczucia świeżych, umytych włosów. Chyba za bardzo przyzwyczaiłam się jednak do SLESów itp. Po drugie- niemiłosiernie włosy plątały się po umyciu, a rozczesanie ich graniczyło z cudem! Po trzecie- za taką cenę szampon albo powinien mieć trochę większą pojemność, albo być przynajmniej przyzwoity w wydajności. Niestety- 200 ml przy mojej długości włosów starczyłoby na jakieś 10-15 myć, czyli pół miesiąca. Ogólnie- słabo!


Ocena: 1/5- dobry skład na plus, minusy za cenę, wydajność, pojemność, plątanie włosów, niedomywanie sebum.

Nr 6) Maybelline- Lash Sensational mascara

O rety! Ile było szału na promocjach rossmannowych w kwietniu (chyba? :P) na tą maskarę. Ile ochów i achów się wznosiło! Pomyślałam- mam manię na punkcie tuszy do rzęs, uwielbiam ja, więc spróbuję! Cena "przez pół" mnie przyciągnęła, co nie uderzyło mnie po kieszeni aż tak diametralnie. Jako, że lubię mascary Maybelline, zwłaszcza obecny tu już żółty Colossal Volume, sięgnęłam po niego z wielkim entuzjazmem i nadzieją na dłuższe użytkowanie. Ech, przeliczyłam się…

Pod względem trwałości jest średniakiem- daje radę, ale czasami coś się osypuje, bądź znika z rzęs i z biegiem dnia wpływa na utratę przez nie efektu podkręcenia. Czerń jest piękna i głęboka, szczoteczka faktycznie unosi i rozdziela rzęsy, ale… to nie efekt wachlarza rzęs ani hipnotyzującego spojrzenia. Wiem, o czym mówię i nie potrzeba do tego kupna kępek i doczepiania pasków. Taki efekt jest możliwy aby go uzyskać na sobie mascarą np. z Eveline lub Pierre Rene. Dlatego obietnice producenta uważam za mocno przesadzone względem efektu finalnego. Poza tym, szczoteczka fajnie rozczesuje ale dopiero, jak nauczymy się nią władać, gdyż ma bardzo wyszukaną formę. No i ostatnia rzecz- ilość produktu. Niestety, szczoteczka nabiera dużo tuszu i trzeba wcześniej koniecznie zdjąć nadmiar. Jak za cenę 17 zł na promocji- słaby, są tusze o niebo lepsze za 10-15 zł, za cenę regularną 33 zł to już w ogóle szkoda na niego kasy.


Ocena: 1/5- plusy za piękną czerń i rozdzielenie, minusy za szczoteczkę, którą trzeba najpierw opanować, nabieranie dużej ilości tuszu, brak obiecanego efektu WOW, zbyt wysoką cenę i stopniowe oklapywanie rzęs w ciągu dnia. Jak dla mnie- nie spisał się.

Nr 7) Miss Sporty- kredka do oczu


Przetestowałam wiele kredek z tej firmy- temperowanych, wykręcanych, konturówek do ust. Jedno mogę stwierdzić- podoba mi się cena. Do 10 zł za kredkę to kwota jak najbardziej znośna dla klienta. I to tyle na plus. Minusy- kredki są zdecydowanie za twarde. Namalowanie kreski na powiece wzdłuż linii rzęs wymaga kilkudziesięciu (!!!) pociągnięć, a i wtedy potrafią pojawiać się wnerwiające prześwity. Trwałość- baaardzo słaba, kredki utrzymują się kilka godzin i nieestetycznie schodzą, robiąc dziury w makijażu.  Pigmentacja jest różna- ale dla najlepszego porównania odniosę się do czerni, gdyż wiele z nas ją ma w kosmetyczce. Ja od czerni oczekuję głębi koloru oraz krycia w pełni. Ta z Miss Sporty to czerń o niepełnym kryciu, która po roztarciu dla mnie wygląda "ołówkowo". Wydajność- mała, kredki trzeba często temperować i szybko się skracają. Ogólnie- jestem na nie, znam dużo lepsze kredki w tej samej cenie.


Ocena: 1/5- cena i duży wybór kolorów jest spoko, reszta czyli nakładanie, twardość, pigmentacja i wydajność są mierne. Nie kupię ponownie.

Ufff! Trochę się tego nazbierało. Nie powiem, sama jestem w szoku, że aż tyle tego mam. Jednakże człowiek uczy się na błędach- ja po te rzeczy już nie sięgnę w przyszłości, więc tutaj pojęcie drugiej szansy nie ma racji bytu. Polecam Wam, aby bardziej zasięgać porad znajomych lub opinii ludzi w Internecie, łatwiej wtedy uniknąć zakupowych porażek. :)

Ps. Wybaczcie mi jakość kilku zdjęć- robione były kalkulatorem ha ha! Oczywiście żartuję, zdjęcia były wykonane na szybko i w złym świetle, ale mam nadzieję, że to nie przeszkadza Wam w odbiorze. Pozdrawiam Was kochani na końcówkę wakacji. Ja już czuję w powietrzu zapach jesieni… Do następnego! :)

Wasza Brownie ;)

5 komentarzy:

  1. Tak się dobrze składa, że żadnego z tych produktów nie znam, ale miałam ochotę na ten tusz. Na szczęście już jakiś czas temu naczytałam się, że to bubel i mi ochota przeszła ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe, wiec tym samym wyzbylas sie zalu po stracie 33 zl i rozczarowania :) pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak to dobrze, że Cię mam i Twoje złote rady!

    OdpowiedzUsuń
  4. mnie też kusił ten tusz, dobrze, że go nie kupiłam :D mam podobny pisak do zmywania lakieru i też bardzo słabo się sprawdzał, potem zaczęłam maczać go w zmywaczu i lepiej się sprawował :)

    pozdrawiam i dziękuje za odwiedzenie mojego bloga :)

    OdpowiedzUsuń