niedziela, 7 sierpnia 2016

Na pierwszy znak... czyli o pierwszych wejrzeniach i wrażeniach! :)



Kochani!

Witam Was w ten piękny, sierpniowy dzień (tak, kocham lato i dla mnie mogłoby być cały rok!) i zapraszam do lektury mojego wpisu, który poświęciłam na moje wakacyjne łupy kosmetyczne (które potraktujmy jako test pierwszego wrażenia). Jest to dziewięć produktów, które od czerwca do dzisiaj zakupiłam i pierwszy raz miałam z nimi styczność.

Mimo wakacji, u mnie dużo się dzieje i ciągle coś gdzieś mam do zrobienia, ale tęsknota do bloga i nowego posta była tak wielka, że musiałam inne rzeczy odstawić i tym samym dzisiaj jestem tutaj z Wami! Mam nadzieję, że w dalszym ciągu będziecie mnie odwiedzać i moje rady lub ostrzeżenia będą dla Was pomocne w podejmowaniu decyzji zakupowych. Ja moje zakupy poczyniłam także „z poleceń” i zweryfikuję Wam je w moim osobistym odbiorze. Niebawem planuję kolejny wpis, na który mam już konkretny pomysł, ale póki co ciii…. Zapraszam dalej!

Moje ostatnie łupy to:




1) Krem BB Garnier 5 w 1 (wersja normalna)- odcień jasny (drugi z kolei, jest jeszcze jaśniejszy)

Pierwsze wrażenie: bałam się, że kolor będzie zbyt opalony i odetnie się od mojej szyi grubą krechą. Nic z tych rzeczy! Jest cudownie lekki, ładny na buzi, nie powoduje dyskomfortu, współpracuje z bazą i produktami pudrowymi, ma dobrą dostępność i cenę (16.99 zł) oraz kolor dopasowujący się do cery i nie tworzący smug. Jeśli po pierwszym starciu jest super, to mam nadzieję, że nic tego nie zepsuje. Póki co- ogromne i pozytywne zaskoczenie!

2) Paese- Puder rozświetlający kryjący w kompakcie- odcień 2N-naturalny

Pierwsze wrażenie: puder i kolor dobrała mi urocza Pani w drogerii. Osobiście skłaniałam się bardziej do zakupu teracotty z Golden Rose, ale Pani usilnie namawiała mnie na Paese. Wykończenie na dłoni tego pudru przekonało mnie do zakupu. W domu jednak, gdy otwarłam puderniczkę, głośno przełknęłam ślinę ze zdziwienia. Wyglądał… bardzo ciemno (przynajmniej w porównaniu do moich poprzednich pudrów). Postanowiłam, że jednak go wypróbuję. No i bingo! Jest cudowny, pod warunkiem, że lubi się rozświetloną, pełną blasku i promienną cerę (ja taką wolę, niż totalny mat). Wygląda ładnie, nie zawiera parabenów, nie jest wyczuwalny i widoczny na cerze. Zapowiada się bardzo obiecująco, a resztę zweryfikują kolejne jego użycia. Cena- średnia, nie tanio i nie drogo-w okolicach 25 zł.

3) Pędzel do pudru- Neess 4033

Pierwsze wrażenie: pędzelek jest niesamowicie miękki, ma bardzo dobrą wielkość jak na pędzel do pudru. Uczucie, jakie daje na twarzy porównywalne jest z dotykiem chmurki lub jedwabnej chusteczki- po prostu cudowne! Do tego rączka mieni się brokatem co akurat mnie kupuje na wstępie! Uwielbiam mieniące się i migoczące drobinki, bez względu czy są to cienie na oczach, lakiery na paznokciach czy też jakieś akcesoria. Nie żałuję ani złotówki wydanej na niego, a zapłaciłam około 24 zł. Myślę, że kiedyś pochylę się nad pędzlami tej marki bliżej i powiększę swój zbiór o kolejne modele.

4) L’ oreal True Match- podkład do twarzy- kolor 1N

Pierwsze wrażenie: podkład kupiłam na promocji za 35 zł, gdzie cena regularna sięga 60 zł. Nie zauważyłam w sklepie, że ma on masę złotych drobinek, co nie zawsze dobrze wygląda. Trochę się tego bałam, ale na szczęście niczemu to nie przeszkadza.  Na dłoni jak i na twarzy nie widać żadnych drobinek, a ich obecność w formule podkładu dodaje tylko cerze ładne, świetliste wykończenie. Odcień 1N jest bardzo jasny, idealny dla „bladych twarzy”, jednakże potrafi on dopasować się do cery. Wygląda naturalnie i świeżo. Zapowiada się bardzo fajny produkt!

5) Maybelline- Collosal Kayal- kredka wysuwana w kolorze czarnym

Pierwsze wrażenie: Po tym, jak skończyła mi się kredka z Bourjoise postanowiłam przetestować coś nowego. Padło na kredkę z Maybelline, gdyż jej czerń okazała się w sklepie najbardziej nasycona z wszystkich. Kredka nie sunie miękko po powiece, momentami na załamaniach skóry robią się małe „przerywniki”, ale można to naprawić kolejnym pociągnięciem lub nałożyć kredkę na pędzelek i ukryć luki. Utrwalona czarnym cieniem nie odbija się na powiece, trzyma się kilkanaście godzin i póki co jestem z niej zadowolona. Może nie jest hitem, ale spełnia dobrze swą rolę. Kosztuje ponad 20 zł, na promocji warto ją kupić, ale nie jest to raczej must have.

6) Golden Rose- Longstay Liquid Matte Lipstick- pomadka w płynie matowa- odcień 03

Pierwsze wrażenie: Pomadka ma bardzo chłodny odcień różu o fioletowo-niebieskich podtonach. Rozprowadza się przyjemnie, ma formułę płynno-musową, łatwo jest wyrysować aplikatorem usta pod warunkiem, że zdejmiemy z czubka nadmiar produktu. Zasycha na mat, jest bardzo trwała i nie zauważyłam, aby powodowała pierzchnięcie moich ust (chyba, że to zasługa Carmexu, gdyż codziennie kilkukrotnie go używam). Kosztuje około 19 zł, więc nie mało, ale za to trzyma się rewelacyjnie i bardzo ładnie wygląda na ustach. Z chęcią przetestuję inne kolory!

7) Maybelline- Push up drama-tusz do rzęs

Pierwsze wrażenie: miałam nadzieję, że skoro mascara posiada silikonową szczoteczkę to się dogadamy. Póki co, pracuje mi się z nią ciężko, gdyż strasznie dużo produktu nabiera się na nią i sprzyja to sklejaniu rzęs. Są one pięknie czarne, ale mimo wszystko długo trzeba je wyczesywać, aby efekt był ładny, a nie karykaturalny. Owszem, mają być dramatyczne (w pozytywnym tego słowa wrażeniu, czyli robić efekt wachlarza gęstych, mocnych i mega czarnych rzęs), ale równocześnie ma to wyglądać schludnie i akceptowalnie. Dam jej szansę, mam nadzieję, że ciut podeschnie i nie będzie kleiła włosków, tylko przy zdjęciu nadmiaru ze szczotki ładnie je podkreśli.  Kosztuje około 30 zł.

8) Pupa- Ultraflex Mascara- pogrubiająco-wydłużający tusz do rzęs

Pierwsze wrażenie: tusz zakupiła dla mnie Mama <3 w promocji Rossmana, gdzie kosztował on 19 zł przy cenie regularnej 69 zł! Wiązałam w związku z nim duże nadzieje, skoro kosmetyki tej włoskiej marki są dość drogie jak na półki w drogeriach i wielokrotnie słyszę o nich dużo dobrego. Tusz niestety, jest tylko poprawny. Nie sypie się bardzo, ale jednak się troszkę osypuje. Podkreśla rzęsy ładną czernią, ale nie ma tutaj mowy o pogrubieniu. Wyczesane, długie i czarne rzęsy- jak najbardziej tak, ale już ubogie o pogrubienie i średnio trwałe. Zauważyłam, że moje rzęsy po paru godzinach „oklapły”. Mimo, że efekt jest ładny, to dla mnie jednak niewystarczający i nie wrócę już do tego tuszu kolejny raz.

9) Make Up Revolution- Fortune Favours The Brave- paletka cieni do powiek

Pierwsze wrażenie: od tej firmy to ja już chyba na dobre się uzależniłam. Przy korzystnej cenie możemy otrzymać kosmetyki wysokiej jakości, które dorównują często swoim droższym odpowiednikom. Produktów tej firmy mam już z kilkanaście i przygarnęłabym jeszcze więcej. Przejdźmy jednak do tematu paletki, w której zakochałam się, odkąd zobaczyłam ją w gazetce promocyjnej DP. Kolorystyka tych cieni oraz ich różnorodne formuły są tak piękne, że brak mi słów! Myślę, że byłaby to paletka zupełnie samowystarczalna. Ma ona niestety jeden mankament- niektóre z cieni mają dużo słabszą pigmentację jak inne i podczas rozprowadzania na oku… znikają. Są to pojedyncze sztuki, ale jednak. Troszkę szkoda, bo odcienie są przepiękne i dużo chętniej bym po nią sięgała, gdyby jednak nasycenie koloru było mocniejsze. Niemniej jednak- nadal będę jej używać i wybaczę jej tą słabostkę, bo można to jakoś „obejść” w makijażu. Kosztowała blisko 50 zł, ale cieni jest bodajże 36, więc to cena zupełnie odpowiednia co do "gabarytów".

Podsumowując: wśród moich nowych kosmetycznych kompanów znaleźli się faworyci jak i słabsi debiutanci. Nie skreślam jednak żadnego z nich, dam im jeszcze czas i mam nadzieję, że pierwsze wrażenie przemieni się w dalsze zauroczenie. Poniżej wklejam dla Was zdjęcie z moim dzisiejszym makijażem, w którym wykorzystałam produkty powyżej dla Was opisane. Wyszedł z tego letni, brzoskwiniowy makijaż dzienny pełen blasku. Ja jestem na tak, a Wy?


Buziaki i korzystajcie z ciepłych dni- jest pięknie! :) :) :)

Pozdrawiam,

Wasza Brownie

niedziela, 12 czerwca 2016

O tym, co zawiodło, a co uwiodło i co się zmalowało, jakby tego było mało! :)



Hej Wam!

Już od dawna zabierałam się za stworzenie tego wpisu i w sumie inspiracje do niego zbierałam ostatnio dość intensywnie. Fakt, że uzbierało się ich niemało, a w maju wpis niestety z przyczyn czasowych się nie pojawił ,skłonił mnie, aby dzisiaj troszkę obszerniej Wam o nich opowiedzieć. Obiecuję jednak, że będzie pełna różnorodność jeśli chodzi o bohaterów wpisu: począwszy od pielęgnacji, przechodząc do kolorówki i pokazując Wam to, co „wymalowałam” w ostatnim czasie. Ponadto, powiem Wam o blaskach i cieniach ostatnich moich nabytków i zwrócę uwagę na to, czy sięgnę po nie ponownie. Zachęcam do dalszej lektury!

Na pierwszy ogień pójdzie dzisiaj… baza pod cienie firmy Catrice.

1) Catrice- Prime and Fine Eyeshadow Base- 010- baza pod cienie



Ogólnie mój makijaż codzienny nie może obyć się bez bazy na powiekach z racji tego, że moje powieki naturalnie są dość tłustawe/mokre (nie wiem, jak to inaczej wytłumaczyć :P) i zdecydowanie potrzebują produktu, który je utrzyma w ryzach. Dodatkowo, moje powieki górne są lekko opadające, stąd cienie lubią się na nich nieestetycznie zbierać w załamaniach. Ratunkiem i wybawieniem z opresji jest wówczas dobra baza. Polubiłam się z tą firmy Dax Cosmetics i myślałam, że również baza Catrice sprawdzi się u mnie dobrze. Niestety, nie mogę tego o niej powiedzieć.


Omówmy jej plusy i minusy:


+opakowanie z gąbeczką- higieniczne, nie musimy zanurzać palców w produkcie, wydobywa go tyle, ile potrzeba na oba oczy

+kolor- jasny, lekko przykrywający zaczerwienienia na powiekach

+formuła- lekka, łatwo rozprowadzająca się na oku, delikatnie zastygająca po nałożeniu

+cena- około 13 zł

+dostępność- dobra, czyli w Kosmyku, niektórych Rossmannach, drogeriach Natura itd.



-działanie- ten minus jest dyskwalifikujący dla wszystkich powyższych plusów! Powyższa baza NIE UTRWALIŁA mi żadnych cieni, spowodowała, że cienie nieładnie się zebrały na oczach! Jednym słowem nie spełniła swojego pierwszorzędnego zadania…

-podbijanie kolorów cieni- bazy pod cienie w swojej specyfice mają przedłużać trwałość cieni na oczach i uwydatniać ich pigmentację. W tej bazie tego nie spotkałam.
PODSUMOWUJĄC: Nigdy więcej jej nie zakupię. Nie polecam!0/5


2) Gliss Kur- Ultimate Volume Shampoo- szampon dodający objętości



W pielęgnacji moich włosów szukam dobrego oczyszczania i efektu “odbicia u nasady” włosów. Niewiele produktów spełnia to zadanie, stąd cały czas szukam szamponu, który mi to zapewni. Kiedy użyłam go po raz pierwszy, efekt jego stosowania mnie urzekł i pomyślałam: „nie ciesz się za szybko, poużywaj trochę, może to tylko chwilowe zaskoczenie”. Ku mojej radości, jestem w trakcie drugiego opakowania (nie równolegle po sobie, wyznaję zasadę sekwencyjnego zmieniania kosmetyków, aby włosy się nie przyzwyczaiły) i szampon zasługuje na miano REWELACYJNEGO!



+Konsystencja- lejąca, pięknie się pieni, wystarczy mała ilość na umycie całej głowy (dosłownie kropla wielkości pięćdziesięciogroszówki dla moich średniej długości włosów).

+Zapach- dość mocny, ale bardzo ładny, wyczuwalny na włosach nawet po kilku godzinach

+Opakowanie- mocne, solidne, poręczne, widać przez nie, ile szamponu zostało nam do zużycia

+Cena- zazwyczaj pomiędzy 8 zł a 16 zł, w zależności od promocji sklepowych

+Działanie- świetne, spełnia wszystkie obietnice z etykietki

+Dostępność- również świetna, nie znam drogerii, która by nie prowadziła sprzedaży tej marki

- Minusów brak!
PODSUMOWUJĄC: Jak dla mnie- numer jeden w kategorii pielęgnacja włosów!  5+/5 i wielkie POLECAM!

3) Yves Rocher- Pur Bleuet – Express Eye Makeup Remover- płyn dwufazowy do demakijażu oczu




Już od dawna nosiłam się z potrzebą zakupienia jakiejś fajnej dwufazówki do zmywania trudniejszych makijaży i bardzo opornych produktów do oczu. Chciałam skusić się na płyn marki Garnier, skoro spisał i spisuje się bezbłędnie u mnie ich płyn micelarny, ale wizyta w saloniku Yves Rocher i założenie karty popchnęło mnie do zakupu bławatkowego płynu, który nosił w ich ofercie kuszącą nazwę bestsellera. Pomyślałam- zaryzykuję, 12 zł to nie jest coś strasznego, a skoro to bestseller… Pani ekspedientka uspokoiła mnie jeszcze przy kasie słowami: „ooo, to bardzo dobry wybór, niektóre klientki biorą u nas te płyny w ilościach dwóch, a nawet  trzech sztuk jednorazowo”. Teraz już wiem, że miała rację, a ja sama chyba dołączę do ich grona!










+Konsystencja- tłusta- jak to w dwufazówkach, ale nie podrażnia i nie szczypie w oczy

+/-Zapach- znośny, nie jest ładny, ale do wytrzymania (kosmetyki YR są na naturalnych składnikach i raczej stawia się u nich na działanie, niż na walory zapachowe, a to dla mnie- alergika-jest na duży plus).

+Opakowanie- zwykłe, proste, spisuje się dobrze i można łatwo dozować ilość produktu

+ Cena- w promocji około 10 zł, bez niej blisko 18 zł, a jest dość wydajny

+Działanie- zmywa cały makijaż oka, radzi sobie z każdą konsystencją, nie posiadam produktu, któremu by nie dał rady



-Dostępność- mały minusik za to, że jest dostępny tylko w salonikach Yves Rocher lub online, ale to już zależy od polityki producenta


PODSUMOWUJĄC: Będę kupować i kupować i kupować… Super płyn! 5/5

4) Iwostin- Purritin- peeling kremowy




Otaczające nas środowisko i zanieczyszczenia, jakie niestety krążą wokół nas i nie sposób ich uniknąć dają często o sobie znać względem naszych organizmów. Również ja i moja cera ostatnimi czasy potrzebujemy lepszego oczyszczania i odświeżenia skóry. Gdy zauważyłam, że normalne zmywanie twarzy które towarzyszy mi codziennie nie jest już wystarczające i potrzebuję czegoś, co mocniej zadziała, dzięki radom pani kosmetyczki postanowiłam sięgnąć po peeling enzymatyczny.



Uwierzcie mi! To, co robi on z buzią to jest coś cudownego! Jak dla mnie- pielęgnacyjne odkrycie roku! Nie dość, że cudownie oczyszcza, działa szybko i daje zadowalające rezultaty, to zostawia naszą skórę mięciutką i wręcz satynową! Ten produkt uzależnia!








+Konsystencja- kremowa, treściwa, z wyczuwalnymi, ale nie drażniącymi perełkami peelingującymi

+zapach- apteczny, chemiczny, ale nie uważam tego za minus, bo produkt jest hipoalergiczny

+opakowanie- tubeczka,  z której łatwo wycisnąć produkt i dozować go odpowiednio

+działanie- fantastyczne, oczyszcza i ściąga zanieczyszczenia wprost rewelacyjnie, a dodatkowo czyni skórę fenomenalnie miękką i jedwabistą w dotyku

+dostępność- większość aptek prowadzi dystrybucję tej linii, także można go spotkać w wielu z nich



-wydajność- nie jest w tej kategorii najlepszy, zużywa się dosyć szybko przy nakładaniu 2 razy w tygodniu

-cena- dość wysoka, przy stosunkowo niezadawalającej wydajności i małej pojemności kosztuje w okolicach 40 zł (ja jednak uważam, że jest tej ceny wart, bo działa i dodatkowo nie pozostawia na skórze uczucia dyskomfortu)


PODSUMOWUJĄC: ja będę go kupować nadal, bo spisał się świetnie i mimo moich obaw nie podrażniał mojej skóry, wręcz pozostawiał miłe doznania! Pół punktu odejmuję za wydajność i cenę. 4.5/5

5) Palmolive- Mediterranean Moments- morela z Włoch i truskawka, żel pod prysznic

Po moich traumatycznych doświadczeniach z żelem pod prysznic Dove długo bałam się sięgnąć po coś, czego nigdy nie testowałam i ufałam raczej płynom, które już dobrze znałam. Postanowiłam jednak zaryzykować, gdy podczas zakupów w drogerii powąchałam żel Palmolive. Jego zapach jest tak owocowy i słodko-rześki, że bez zastanowienia wrzuciłam go do koszyka. Zużyłam już prawie cały produkt i muszę przyznać, że wrócę do niego z miłą chęcią.

+Konsystencja- bardzo kremowa, cudownie się pieni, nie opada od razu, tylko pozostaje na skórze
+zapach- piękny, słodki, owocowy, a przy tym letni i wręcz smakowity! Kojarzy się z owocowym koktajlem
+opakowanie- mocne, solidne, otwiera się i dozuje produkt bez problemu, szkoda tylko, że nie widać, ile go zostało do zużycia
+działanie-  fajnie myje i nie wysusza zanadto ciała
+dostępność- świetna, widuję go w wielu drogeriach, a linia Palmolive jest do dostania także w Biedronce i innych sieciach handlowych
+cena- odpowiednia do wydajności i pojemności, za 500 ml to kwota rzędu 7-13 zł.

-nie dopatrzyłam się żadnych
PODSUMOWUJĄC: bardzo dobra emulsja myjąca, o pięknym i utrzymującym się zapachu, świetnej wydajności i cenie. Nie uczuliła mnie, a to jest duży sukces. Polecam! 5/5

6) Vaseline- Intensive care spray moistruiser- essentials healing- mleczko do ciała nawilżające w sprayu

Powiem Wam szczerze, że na ten spray byłam ooookropnie zła. Niestety, w pośpiechu nie dopatrzyłam ceny na paragonie, która znacznie odbiegała od ceny na stoisku i sporo za niego przepłaciłam. (W drogerii kosztuje on około 16-20 zł, ja zapłaciłam 26 zł… Nie trzeba tego komentować :P). Nie zwróciłam uwagi na termin promocji, mea culpa. No ale cóż, skoro kupiłam, to trzeba spróbować. Ja ogólnie należę do grona osób, które nie lubią klejenia się na ciele, czyli produktów, które zostawiają tzw. film na skórze, nierzadko tłuszczą i brudzą ubrania. Nie lubię tego i stąd też pomyślałam, że produkt w sprayu sprawdzi się u mnie lepiej, niż tradycyjne balsamy i mleczka. Tak też się stało! Od tej pory po depilacji sięgam po niego, gdyż zaledwie kilka ruchów po spryskaniu ciała wystarczy, aby produkt totalnie się wchłonął. Ba! Poza tym, że skóra wchłonąwszy produkt nie lepi się, to jednak da się wyczuć mocne nawilżenie i cudowną miękkość. Rewolucyjny produkt jak dla mnie!




+konsystencja- lekkie mleczko, rozpyla się bezproblemowo za pomocą spray’u, cudownie się wchłania i pozostawia mocne uczucie nawilżenia
+ zapach- typowo mleczkowy, nic szczególnego, ale mi odpowiada
+opakowanie- fajnie dozuje produkt, jest solidne
+działanie- spełnia wszystkie swoje obietnice, nie widzę w nim nic złego
+dostępność- bardzo dobra, marka Vaseline na dobre rozgościła się w polskich sklepach
? wydajność- dopiero użyłam jej kilka razy więc nie mam zdania na ten temat

-cena- w promocji jak najbardziej spoko, ale ta, którą ja zapłaciłam to morderstwo :P

PODSUMOWUJĄC: bardzo dobry produkt, jak dla mnie nr 1 i wybawienie od uczucia dyskomfortu. Mały minusik za cenę poza promocją. 4.5/5

7) Carmex- pomadka w sztyfcie- sweet Orange- słodka pomarańcza

Jako, że produkty Carmex uwielbiam i kupuję kolejne opakowania jeden za drugim, tak ten totalnie mnie rozczarował. Nie chodzi tu o działanie, bo to jest niezmiennie świetne. (Dlatego nie będę się rozpisywać, bo recenzja tego produktu już jest na blogu). Chodzi o zapach. Mąż polował na promocji na zapach tropikalny (który notabene jest już u nas i czeka na swą kolej), aczkolwiek był wykupiony. Sięgnął zatem po słodką pomarańczę. Niestety, jest ona przesadnie słodka na ustach, a zapach nie przypomina świeżej pomarańczy, ale skórkę pomarańczową kandyzowaną, sztuczną. Jak dla mnie jest wręcz drażniący. Dla tego zapachu mówię stanowcze: NIE! :P

PODSUMOWUJĄC: pomarańcza im nie wyszła, nie kupimy jej ponownie, mimo, że działa świetnie. Dobrze, że ta linia posiada inne wersje zapachowe, które są bardzo fajne (moje ulubione póki co  to granat, wiśnia i wanilia) 0/5.




8) Nivea- Care- lekki krem odżywczy

O ile dobrze pamiętam, w ubiegłych miesiącach było o tym kremie bardzo głośno, gdyż został okrzyknięty jednym z najlepszych kosmetyków do pielęgnacji w serwisie Wizaż.pl. Pomyślałam- skoro używam na co dzień kremu Nivea, to może to też będzie hit i znajdę produkt, który będę mogła stosować zamiennie z moim aktualnym. Rozczarowałam się jednak potężnie.

+Konsystencja- treściwa, nie jest to krem bardzo tłusty, ani zbyt rzadki, taki w sam raz
+Zapach- czuć w nim nutę klasycznego kremu Nivea, ale jest odrobinę inny, zapach jest dość mocny, ale przyjemny
+Opakowanie- mały słoiczek, który wygodnie się odkręca, łatwy do transportu, zajmuje mało miejsca
+Cena- na promocji za 10 zł, poza nią około 13-15 zł.
+Dostępność- bardzo dobra, można go zakupić w drogeriach i innych sieciach handlowych





-działanie- fatalne!!! Innego słowa nie znajduję. Nie wiem dlaczego, bo niezależnie, czy nakładałam go po peelingu, czy na zmytą płynem micelarnym, bądź umytą pod prysznicem twarz, zawsze wałkował mi się na skórze. Miałam wrażenie, że on się nie wchłania, tylko tworzy na skórze powłokę, która pod palcami zwijała się w małe wałeczki i ściągała z niej. Coś strasznego! Nie mam zamiaru go dalej testować, idzie w odstawkę, a ja koniecznie muszę się przeprosić z moim Nivea Soft.

PODSUMOWUJĄC: Masakra w słoiczku. Nie wrócę do niego i nie mam zamiaru dawać mu drugiej szansy. Widocznie moja skóra go nie toleruje. 0/5

9) Yves Rocher- Sexy pulp- mascara do rzęs pogrubiająca, kolor czarny

Czas na kolejny produkt marki Yves Rocher. Dostałam go jako bonus do zakupów za założenie karty klienta i zebrane pieczątki. Jako, że był darmowy, nie liczyłam od niego na jakieś szałowe efekty. Jednakże obejrzałam recenzję najlepszych pięciu tuszy do rzęs na kanale Karolina Zientek Makeup Artist i ona określiła go, jak swój najlepszy tusz! Karolina jest profesjonalistką, która nie tylko wykonuje makijaże na imprezy okolicznościowe, ale i pracochłonne charakteryzacje (swoją drogą rewelacyjne!) i korzysta z naprawdę wysoko półkowych produktów. Byłam więc ciekawa, jak u mnie spisze się ten tusz.

+konsystencja- tusz nie jest ani zbyt mokry, ani zbyt suchy, od razu da się go fajnie budować
+ zapach- nie pachnie źle, jak standardowe tusze do rzęs
+opakowanie- fajne, fikuśne, a szczoteczka wygląda jak taka spiralka- klepsydra. Jest ona stosunkowo duża względem oka, ale dosyć łatwo się nią pracuje.
+/-działanie- maskara faktycznie pogrubia i zaczernia rzęsy, pięknie je rozczesuje i robi efekt wachlarza rzęs, jednakże ciężko zrobić nią efekt sztucznych, mega pogrubionych i widocznych rzęs, jaki ja akurat u siebie lubię
+dostępność- jak wcześniej, tylko w salonikach Yves Rocher lub online
+wydajność- wydaje mi się, że zużyje się tak, jak inne tusze, w około 2-3 miesiące.

-cena- ja dostałam ją za darmo, jako bonus, ale regularnie kosztuje ona w okolicach 40-50 zł.

PODSUMOWUJĄC: dobry tusz, ale nie do końca odpowiada moim preferencjom, choć na rzęsach wygląda ładnie i rewelacyjnie je rozczesuje. Jego cena regularna jednak odstrasza. 4.5/5

10) Make Up Revolution London- Ultra Sculpt/ Brightening & Contour kit – paletka do konturowania twarzy w odcieniu Light.

Mam wrażenie, że na temat konturowania twarzy (a ostatnio też ciała, np. dekoltu) ostatnio zapanowała jakaś obsesja. Wszyscy o tym mówią, piszą, a producenci wymyślają coraz to nowe techniki i produkty do konturowania (sztyfty, kredki, pudry, kremy itd.). Muszę przyznać, że i ja zaczęłam w tym temacie działać i zwracam teraz na konturowanie większą uwagę niż wcześniej. Twarz faktycznie zyskuje na trójwymiarowości, jeśli jest ono odpowiednio zrobione. Moje serce w tym temacie skradły pudry firmy Kobo i uważam je za wspaniałe i najlepsze póki co  (ogólnie moje doświadczenie sięga tylko produktów pudrowych, ale nie zamierzam na tym poprzestać), ale przyszedł czas na to, aby spróbować produktu 3 w 1.

Mój wybór padł na MUR i ich trio. Omówię każdy z jego elementów po kolei. Bronzer- ładnie się rozciera, jest subtelny, ale moim zdaniem odrobinę za ciepły. Będzie lepszy do ocieplenia karnacji, nie do konturów. Rozświetlacz- fajny, drobno zmielony, dający cudną taflę na policzku, ale z kolei minimalnie zbyt chłodny względem pozostałych współtowarzyszy. No i ostatni- róż- coś pięknego! Cudownie ożywiający twarz, otulony złotą poświatą róż, który na każdym policzku będzie wyglądał bosko, zwłaszcza wiosną i latem! Jest to coś, co każdy powinien zobaczyć na żywo. Cudowny!

Gdyby bronzer i rozświetlacz były minimalnie bardziej współgrające ze sobą, stanowiłyby trio idealne. Na daną chwilę powala mnie w nim tylko róż, co nie znaczy, że nie będę korzystać z jego pozostałych produktów na inne sposoby.

Teraz specyfikacja:

+konsystencja- bardzo fajna, pudry nakłada się przyjemnie, ładnie się rozcierają
+ zapach- pudrowy, nic szczególnego, jak w innych tego typu produktach
+opakowanie-standardowy plastik, dodatkowym atutem jest okienko, przez które widać kolory w paletce. Kosztem tego okienka paletka nie ma za to lusterka, ale nie uważam tego za coś złego.
+działanie- pudry pięknie wyglądają na skórze (chociaż niekoniecznie wszystkie razem) i utrzymują się solidnie na policzkach
+/-dostępność- średnia, w Kosmyku, Drogeriach Polskich i online
+wydajność- mam nadzieję, że ta paletka posłuży mi na długo
+cena- około 17 zł za trzy produkty i mega piękny róż do policzków <3

-niestety, wszystkie kolory niekoniecznie ze sobą nawzajem współgrają, a szkoda…

PODSUMOWUJĄC: Warto kupić nawet dla samego, obłędnego wręcz różu, albo by znaleźć dla każdego z pudrów osobne zastosowanie. 4/5

11) Maybelline- Color Sensational- matte, kolor 940- Rose Rush- matowa pomadka do ust

Mat to wykończenie, które ja w pomadkach lubię i którego szukam. Promocja na -49% skusiła mnie na dość odważny, ale bardzo twarzowy odcień z gamy Maybelline. Jest to dość mocny róż, odrobinę mocniejszy, niż na zdjęciach. Owszem, nie jest to kolor codzienny dla osób, które nie malują ust wcale, bądź korzystają z bardziej cielistych odcieni, ale fanów różu i fuksji na pewno zadowoli. Jest to mocny róż z nutami zdecydowanie bardziej fioletowymi.

+konsystencja- pomadka nakłada się dosyć kremowo jak na produkt matowy, cudownie kryje
+ zapach- pachnie standardowo, pomadkowo :P
+opakowanie- ładne, matowość zatyczki wskazuje na to, że jest ona faktycznie matowa, zamyka się na „klik”, a wysuwka działa bez zarzutu
+działanie- pomadka sunie po ustach, później zyskuje swoją matowość i utrzymuje się na nich kilka dobrych godzin, spokojnie wytrzymuje picie (nie testowałam jej z jedzeniem póki co) i zjada się subtelne. Nie powoduje dyskomfortu wysuszenia na ustach. Zmywa się bez problemu.
+dostępność- dobra, wszędzie tam, gdzie są szafy Maybelline.
+wydajność- zapowiada się dobrze, kilkakrotne użycie w mojej pomadce dało znikome ślady użytkowania.
+cena- w okolicach 20-30zł, w promocji nawet za mniej pieniędzy, a jakość jest naprawdę bardzo dobra.

-nie doszukałam się minusów

PODSUMOWUJĄC: Warto kupić tę pomadkę, bo spisuje się fajnie, kolor pięknie ożywia buzię i schodzi ona z ust przyzwoicie. 5/5

Finisz! Ależ to był maraton! No, ale chciałam się podzielić wszystkim, co ostatnio zasługiwało na gloryfikację, bądź totalną dyskwalifikację w mojej kosmetycznej codzienności. Mam nadzieję, że spędziliście ze mną kilka fajnych minut i przekonałam Was do czegoś, bądź wręcz ostrzegłam przed zakupem. Poniżej wrzucam dla Was kilka zdjęć ostatnich malunków, jakie wykonałam na sobie i dwóch przeuroczych dziewczynach- Ani i Monice. Każdy z nich był dopasowany do ich preferencji. Ania chciała mocniej zarysowanych oczu, Monika zaś w makijażu weselnym dała mi dowolność i wspólnie postawiłyśmy na brązy i złoto. Ja również w swoich propozycjach mocniej akcentuje oczy, co widać na poniższych zdjęciach. Mam nadzieję, że się Wam spodobają. Jak na samouka mam nadzieję, że nie ma tragedii ha ha! Chętnych, aby coś wspólnie zmalować proszę o kontakt przez FB/Tel.


                                                                          Monika:

                                                                             Ania:
  
 
no i ja:

Pozdrawiam,

Wasza Brownie