Kochani moi!
Czas najwyższy wśród dotychczasowych „achów i ochów” wspomnieć o ciemnych stronach kosmetyków i rozczarowaniach drogeryjnych, które nierzadko kosztują nas nie tylko przez stracone pieniądze, ale często gęsto podrażniają skórę, powodują niespodzianki na twarzy, bądź- ładnie mówiąc- nie spełniają ani naszych oczekiwań, ani obietnic producenta. Ogólnie, jako konsument i klient staram się unikać kupowania rzeczy, które rozmijają się z moimi potrzebami lub mają kiepskie opinie w Internecie lub w mniemaniu znajomych. Niemniej jednak, nawet najlepszym zdarzają się czasem wpadki! Ha ha! :)
Ogólnie część kosmetyków należy do
tzw. kolorówki, a część z nich do pielęgnacji. Nie ma się co dziwić- nie zawsze
to, co u kogoś daje rewelacyjne efekty, u kogoś innego też „robi robotę”.
Dlatego najważniejsze jest czytanie etykiet i dopasowanie kosmetyków do swoich
potrzeb. To już pół sukcesu. ;)
Czas na buble! :P Ps. Nie lubię tego słowa i rzadko go używam, ale w jednym wypadku jest ono pozytywnie nacechowane. Jest bowiem taki Bubel (celowo przez duże "B") który mi odpowiada i którego
aksamitna barwa głosu to dla mnie miód na serducho. Oto Michael Buble! :D Tym,
którzy znają nie muszę go przedstawiać, a kto nie zna, umieszczam link do
jednej z moich ulubionych piosenek <3: https://www.youtube.com/watch?v=LAjfB0XfjkA
Mmm… zrobiło się nastrojowo, a nóżka
pod biurkiem chodzi :P! No ale przejdźmy już do moich prawdziwych kosmetycznych
rozczarowań ostatniego półrocza.
Nr 1) Korektor do lakieru do
paznokci bezacetonowy- Ewa Schmitt
Ech… Nie dość, że nie kosztuje mało-
około 16 zł, to jeszcze wysycha na wiór w ekspresowym tempie, a trzy zamienne
główki (jedna gdzieś uciekła ze zdjęcia) zabarwione mocniejszym kolorem nie
nadają się do ponownego użycia. Użyłam go 4 razy i powiem Wam, że ani to nie
było łatwe, ani przyjemne, nie mówiąc o starciu z mocną czerwienią- koszmar!
Rozniósł lakier na całe skórki dookoła… To już zupełnie niedopuszczalne! Wolę
zdecydowanie łatwiejsze rozwiązanie- zwykły, kosmetyczny patyczek zanurzony w
zmywaczu do paznokci! Prościej, taniej, bezstresowo!
Ocena: 0/5. Nic mi się w nim nie
podoba, niestety.
Nr 2) Żel do usuwania skórek- Cztery Pory Roku
Hmmm… Też o ile pamiętam kosztuje
kilkanaście złotych i w sumie był zakupem pod wpływem impulsu, gdyż trochę się
spieszyłam. Ja mam dość suche i sztywne skórki przy paznokciach, które muszę
zmiękczać oliwkami by je bezboleśnie odsuwać i obcinać, stąd też pomyślałam, że
zaryzykuję i może będzie to produkt dla mnie zbawienny. Nic z tych rzeczy. Żel
pachnie dla mnie trochę jaki silikon? (bleh…) i nie działa! Nie pomógł mi ani
zmiękczyć skórek, ani ich łatwiej usunąć. Nie! Nie! Nie! Trzy razy nie.
Ocena: 0/5. Podobnie jak korektor do
lakieru- nic mnie w nim nie urzekło, no może poza miękkim pędzelkiem, który
daje miłe uczucie przy nakładaniu. Ale to żaden plus na tle minusów. Odradzam!
Nr 3) Lovely- Extra Lasting- Matt & Lasting- nr 1
Jestem osobą, która kocha uczucie
matowej pomadki na ustach. Niezaprzeczalnie- w porównaniu do satyn,
błyszczyków, balsamów itp., matowe wykończenie jest dla mnie opcją poszukiwaną
i chętnie stosowaną w makijażu. Stąd też pojawiło się moje zainteresowanie
pomadką z Lovely. Nie mogłam ominąć jej, gdyż zapewniała ukochany mat i
zachęcała ceną bliską 9 zł. Więc tak też się stało, że zagościła w moim białym
koszyczku. Gdy zatem nastał czas, aby użyć jej pierwszy raz, byłam
podekscytowana. I o ile efekt był (i jest nadal) piękny i trwały, to niestety
jej noszenie i zmywanie mnie rozczarowało… Pomadka wygląda niesamowicie,
koleżanka z uczelni pobiegła po nią od razu, gdy powiedziałam jej co dzisiaj
noszę na ustach, ma niesamowity odcień przygaszonego różu i ma świetną
trwałość. Niestety- koszmarnie zbiera się w załamaniach warg i wchodzi na
wewnętrzną stronę, może przemieszczać się na zęby, schodzi brzydko- rolując się
i wygląda, jakby się zważyła, a zmywanie trwa dłuuugą chwilę przy użyciu
mocnego kosmetyku do demakijażu i pozostawia nasze usta podrażnione i
zaczerwienione na jakiś czas. Ponadto ma dziwny smak, bardzo sztuczny, a zapachem
przypomina mi farbę… Tego jej nie mogę darować, dlatego też odeszła w kąt i nie używam
jej, a szkoda- bo kolor jest obłędny!
Ocena: 2/5- dwa plusy za matowość i
trwałość, cenę oraz za piękny kolor! Minusy za ważenie się, brudzenie zębów,
zapach, mega ciężkie zmywanie i podrażnianie warg.
Nr 4) Vaseline Lip Balm- Chocolate- Laura Conti
Hmmm… Bez bicia przyznaje się od
razu- zapach czekolady jest dla mnie zapachem szczęścia i błogości. Pierwsza
randka z Mężem odbyła się w pijalni czekolady E.Wedel, co też przywołuje mi
cudowne wspomnienia <3. Ta słodycz
nie tylko osładza nam życie, cieszy podniebienia , ale również znajduje
zastosowanie np. w czekoladowych zabiegach na ciało czy też w kosmetykach. Jaka
więc była moja radość, gdy na jednej z rossmannowskich półek zobaczyłam
wazelinę do ust o smaku/zapachu czekolady. Pomyślałam- och, to będzie rozkosz
używania! Zapłaciłam za nią około 8 zł i przybiegłam do domu, aby ją
przetestować. Nasmarowałam ustka i pobiegłam do Męża, aby zapytać go o zdanie.
Pierwsze, co powiedział i o czym ja pomyślałam przy aplikacji- strasznie
nienaturalny, chemiczny zapach czekoladopodobny. Pachnie jak tabliczka czekolady za 1,90
zł, bądź czekoladowy Mikołaj (taki pusty w środku :P), które często sprzedawcy byle tańszym kosztem upychają do paczek słodyczy
dla dzieci w ramach Mikołajek. Konsystencja jest fajna, niezbyt lejąca, ani nie
tępa- taka w sam raz. Nawilżanie- trwa najbliższe 15 minut od aplikacji! Mam
wrażenie, że wazelina nie wpływa w żadnym stopniu na polepszenie stanu naszych
ust. Po drugie- tłusta konsystencja jest problematyczna w sytuacji pocałunków,
więc wazelinę warto używać, gdy nie planujemy okazywać komuś miłości w danej
chwili. :D
Ocena: 1/5- plus za przyjemne
nakładanie, reszta, czyli właściwości, zapach, brak nawilżania i wpływania na
poprawę kondycji ust zdecydowanie na minusie.
Nr 5) L’Biotica- Biovax- Intensywnie
regenerujący szampon- Naturalne oleje- Argan, Makadamia, Kokos
Większość kobiet, a zwłaszcza tzw.
włosomaniaczki wiedzą, że substancje typu SLS, SLES, parabeny, pochodne ropy
naftowej to często widoczne w składach kosmetyków producenckie grzeszki.
Niestety, nie są odżywcze i dłużą często tylko temu, by dobrze oczyszczać. Stąd też
nastała moda na zdrowe kosmetyki o prostych składach i naturalnych składnikach.
Również ja zechciałam skorzystać z dobrodziejstw Biovax’u, gdyż byłam bardzo
zadowolona z maski do włosów dla szatynek właśnie tej serii. Jakież było zdziwienie, gdy moje włosy nie pokochały tego szamponu! I to nie taniego
szamponu. Na promocji zapłaciłam za niego 21,99 zł. Cena regularna- 29,99 zł w
drogeriach Natura.
Po pierwsze- fakt, „zdrowość”
szamponu nie zapewniła mi uczucia świeżych, umytych włosów. Chyba za bardzo
przyzwyczaiłam się jednak do SLESów itp. Po drugie- niemiłosiernie włosy
plątały się po umyciu, a rozczesanie ich graniczyło z cudem! Po trzecie- za
taką cenę szampon albo powinien mieć trochę większą pojemność, albo być
przynajmniej przyzwoity w wydajności. Niestety- 200 ml przy mojej długości
włosów starczyłoby na jakieś 10-15 myć, czyli pół miesiąca. Ogólnie- słabo!
Ocena: 1/5- dobry skład na plus,
minusy za cenę, wydajność, pojemność, plątanie włosów, niedomywanie sebum.
Nr 6) Maybelline- Lash Sensational mascara
O rety! Ile było szału na promocjach
rossmannowych w kwietniu (chyba? :P) na tą maskarę. Ile ochów i achów się
wznosiło! Pomyślałam- mam manię na punkcie tuszy do rzęs, uwielbiam ja, więc
spróbuję! Cena "przez pół" mnie przyciągnęła, co nie uderzyło mnie po kieszeni aż
tak diametralnie. Jako, że lubię mascary Maybelline, zwłaszcza obecny tu już żółty
Colossal Volume, sięgnęłam po niego z wielkim entuzjazmem i nadzieją na dłuższe
użytkowanie. Ech, przeliczyłam się…
Pod względem trwałości jest
średniakiem- daje radę, ale czasami coś się osypuje, bądź znika z rzęs i z
biegiem dnia wpływa na utratę przez nie efektu podkręcenia. Czerń jest piękna i
głęboka, szczoteczka faktycznie unosi i rozdziela rzęsy, ale… to nie efekt
wachlarza rzęs ani hipnotyzującego spojrzenia. Wiem, o czym mówię i nie
potrzeba do tego kupna kępek i doczepiania pasków. Taki efekt jest możliwy aby go uzyskać na sobie mascarą np. z Eveline lub Pierre Rene. Dlatego obietnice
producenta uważam za mocno przesadzone względem efektu finalnego. Poza tym, szczoteczka
fajnie rozczesuje ale dopiero, jak nauczymy się nią władać, gdyż ma bardzo
wyszukaną formę. No i ostatnia rzecz- ilość produktu. Niestety, szczoteczka
nabiera dużo tuszu i trzeba wcześniej koniecznie zdjąć nadmiar. Jak za cenę 17
zł na promocji- słaby, są tusze o niebo lepsze za 10-15 zł, za cenę regularną
33 zł to już w ogóle szkoda na niego kasy.
Ocena: 1/5- plusy za piękną czerń i
rozdzielenie, minusy za szczoteczkę, którą trzeba najpierw opanować, nabieranie
dużej ilości tuszu, brak obiecanego efektu WOW, zbyt wysoką cenę i stopniowe
oklapywanie rzęs w ciągu dnia. Jak dla mnie- nie spisał się.
Nr 7) Miss Sporty- kredka do oczu
Przetestowałam wiele kredek z tej
firmy- temperowanych, wykręcanych, konturówek do ust. Jedno mogę stwierdzić-
podoba mi się cena. Do 10 zł za kredkę to kwota jak najbardziej znośna dla
klienta. I to tyle na plus. Minusy- kredki są zdecydowanie za twarde.
Namalowanie kreski na powiece wzdłuż linii rzęs wymaga kilkudziesięciu (!!!)
pociągnięć, a i wtedy potrafią pojawiać się wnerwiające prześwity. Trwałość-
baaardzo słaba, kredki utrzymują się kilka godzin i nieestetycznie schodzą, robiąc
dziury w makijażu. Pigmentacja jest
różna- ale dla najlepszego porównania odniosę się do czerni, gdyż wiele z nas
ją ma w kosmetyczce. Ja od czerni oczekuję głębi koloru oraz krycia w pełni. Ta
z Miss Sporty to czerń o niepełnym kryciu, która po roztarciu dla mnie wygląda
"ołówkowo". Wydajność- mała, kredki trzeba często temperować i szybko się
skracają. Ogólnie- jestem na nie, znam dużo lepsze kredki w tej samej cenie.
Ocena: 1/5- cena i duży wybór
kolorów jest spoko, reszta czyli nakładanie, twardość, pigmentacja i wydajność
są mierne. Nie kupię ponownie.
Ufff! Trochę się tego nazbierało.
Nie powiem, sama jestem w szoku, że aż tyle tego mam. Jednakże człowiek uczy
się na błędach- ja po te rzeczy już nie sięgnę w przyszłości, więc tutaj
pojęcie drugiej szansy nie ma racji bytu. Polecam Wam, aby bardziej zasięgać
porad znajomych lub opinii ludzi w Internecie, łatwiej wtedy uniknąć zakupowych
porażek. :)
Ps. Wybaczcie mi jakość kilku zdjęć-
robione były kalkulatorem ha ha! Oczywiście żartuję, zdjęcia były wykonane na
szybko i w złym świetle, ale mam nadzieję, że to nie przeszkadza Wam w
odbiorze. Pozdrawiam Was kochani na końcówkę wakacji. Ja już czuję w powietrzu
zapach jesieni… Do następnego! :)
Wasza Brownie ;)