Hej Wam!
Już od dawna zabierałam się za
stworzenie tego wpisu i w sumie inspiracje do niego zbierałam ostatnio dość
intensywnie. Fakt, że uzbierało się ich niemało, a w maju wpis niestety z
przyczyn czasowych się nie pojawił ,skłonił mnie, aby dzisiaj troszkę obszerniej
Wam o nich opowiedzieć. Obiecuję jednak, że będzie pełna różnorodność jeśli
chodzi o bohaterów wpisu: począwszy od pielęgnacji, przechodząc do kolorówki i
pokazując Wam to, co „wymalowałam” w ostatnim czasie. Ponadto, powiem Wam o
blaskach i cieniach ostatnich moich nabytków i zwrócę uwagę na to, czy sięgnę
po nie ponownie. Zachęcam do dalszej lektury!
Na pierwszy ogień pójdzie dzisiaj…
baza pod cienie firmy Catrice.
1) Catrice- Prime and Fine Eyeshadow Base- 010- baza pod cienie
Ogólnie mój makijaż codzienny nie
może obyć się bez bazy na powiekach z racji tego, że moje powieki naturalnie są
dość tłustawe/mokre (nie wiem, jak to inaczej wytłumaczyć :P) i zdecydowanie
potrzebują produktu, który je utrzyma w ryzach. Dodatkowo, moje powieki górne
są lekko opadające, stąd cienie lubią się na nich nieestetycznie zbierać w
załamaniach. Ratunkiem i wybawieniem z opresji jest wówczas dobra baza.
Polubiłam się z tą firmy Dax Cosmetics i myślałam, że również baza Catrice
sprawdzi się u mnie dobrze. Niestety, nie mogę tego o niej powiedzieć.
Omówmy jej plusy i minusy:
+opakowanie z gąbeczką- higieniczne,
nie musimy zanurzać palców w produkcie, wydobywa go tyle, ile potrzeba na oba
oczy
+kolor- jasny, lekko przykrywający zaczerwienienia
na powiekach
+formuła- lekka, łatwo
rozprowadzająca się na oku, delikatnie zastygająca po nałożeniu
+cena- około 13 zł
+dostępność- dobra, czyli w Kosmyku,
niektórych Rossmannach, drogeriach Natura itd.
-działanie- ten minus jest dyskwalifikujący
dla wszystkich powyższych plusów! Powyższa baza NIE UTRWALIŁA mi żadnych cieni,
spowodowała, że cienie nieładnie się zebrały na oczach! Jednym słowem nie
spełniła swojego pierwszorzędnego zadania…
-podbijanie kolorów cieni- bazy pod
cienie w swojej specyfice mają przedłużać trwałość cieni na oczach i uwydatniać
ich pigmentację. W tej bazie tego nie spotkałam.
PODSUMOWUJĄC: Nigdy więcej jej nie
zakupię. Nie polecam!0/5
2) Gliss Kur- Ultimate Volume
Shampoo- szampon dodający objętości
W pielęgnacji moich włosów szukam
dobrego oczyszczania i efektu “odbicia u nasady” włosów. Niewiele produktów
spełnia to zadanie, stąd cały czas szukam szamponu, który mi to zapewni. Kiedy
użyłam go po raz pierwszy, efekt jego stosowania mnie urzekł i pomyślałam: „nie
ciesz się za szybko, poużywaj trochę, może to tylko chwilowe zaskoczenie”. Ku
mojej radości, jestem w trakcie drugiego opakowania (nie równolegle po sobie,
wyznaję zasadę sekwencyjnego zmieniania kosmetyków, aby włosy się nie
przyzwyczaiły) i szampon zasługuje na miano REWELACYJNEGO!
+Konsystencja- lejąca, pięknie się
pieni, wystarczy mała ilość na umycie całej głowy (dosłownie kropla wielkości
pięćdziesięciogroszówki dla moich średniej długości włosów).
+Zapach- dość mocny, ale bardzo
ładny, wyczuwalny na włosach nawet po kilku godzinach
+Opakowanie- mocne, solidne,
poręczne, widać przez nie, ile szamponu zostało nam do zużycia
+Cena- zazwyczaj pomiędzy 8 zł a 16
zł, w zależności od promocji sklepowych
+Działanie- świetne, spełnia
wszystkie obietnice z etykietki
+Dostępność- również świetna, nie
znam drogerii, która by nie prowadziła sprzedaży tej marki
- Minusów brak!
PODSUMOWUJĄC: Jak dla mnie- numer
jeden w kategorii pielęgnacja włosów! 5+/5
i wielkie POLECAM!
3) Yves Rocher- Pur Bleuet – Express Eye Makeup Remover- płyn dwufazowy
do demakijażu oczu
Już od dawna nosiłam się z potrzebą
zakupienia jakiejś fajnej dwufazówki do zmywania trudniejszych makijaży i
bardzo opornych produktów do oczu. Chciałam skusić się na płyn marki Garnier,
skoro spisał i spisuje się bezbłędnie u mnie ich płyn micelarny, ale wizyta w
saloniku Yves Rocher i założenie karty popchnęło mnie do zakupu bławatkowego
płynu, który nosił w ich ofercie kuszącą nazwę bestsellera. Pomyślałam-
zaryzykuję, 12 zł to nie jest coś strasznego, a skoro to bestseller… Pani
ekspedientka uspokoiła mnie jeszcze przy kasie słowami: „ooo, to bardzo dobry
wybór, niektóre klientki biorą u nas te płyny w ilościach dwóch, a nawet trzech sztuk jednorazowo”. Teraz już wiem, że
miała rację, a ja sama chyba dołączę do ich grona!
+Konsystencja- tłusta- jak to w
dwufazówkach, ale nie podrażnia i nie szczypie w oczy
+/-Zapach- znośny, nie jest ładny,
ale do wytrzymania (kosmetyki YR są na naturalnych składnikach i raczej stawia
się u nich na działanie, niż na walory zapachowe, a to dla mnie- alergika-jest
na duży plus).
+Opakowanie- zwykłe, proste, spisuje
się dobrze i można łatwo dozować ilość produktu
+ Cena- w promocji około 10 zł, bez
niej blisko 18 zł, a jest dość wydajny
+Działanie- zmywa cały makijaż oka,
radzi sobie z każdą konsystencją, nie posiadam produktu, któremu by nie dał
rady
-Dostępność- mały minusik za to, że
jest dostępny tylko w salonikach Yves Rocher lub online, ale to już zależy od
polityki producenta
PODSUMOWUJĄC: Będę kupować i kupować
i kupować… Super płyn! 5/5
4) Iwostin- Purritin- peeling
kremowy
Otaczające nas środowisko i
zanieczyszczenia, jakie niestety krążą wokół nas i nie sposób ich uniknąć dają
często o sobie znać względem naszych organizmów. Również ja i moja cera
ostatnimi czasy potrzebujemy lepszego oczyszczania i odświeżenia skóry. Gdy
zauważyłam, że normalne zmywanie twarzy które towarzyszy mi codziennie nie jest
już wystarczające i potrzebuję czegoś, co mocniej zadziała, dzięki radom pani
kosmetyczki postanowiłam sięgnąć po peeling enzymatyczny.
Uwierzcie mi! To, co robi on z buzią
to jest coś cudownego! Jak dla mnie- pielęgnacyjne odkrycie roku! Nie dość, że
cudownie oczyszcza, działa szybko i daje zadowalające rezultaty, to zostawia
naszą skórę mięciutką i wręcz satynową! Ten produkt uzależnia!
+Konsystencja- kremowa, treściwa, z
wyczuwalnymi, ale nie drażniącymi perełkami peelingującymi
+zapach- apteczny, chemiczny, ale
nie uważam tego za minus, bo produkt jest hipoalergiczny
+opakowanie- tubeczka, z której łatwo wycisnąć produkt i dozować go
odpowiednio
+działanie- fantastyczne, oczyszcza
i ściąga zanieczyszczenia wprost rewelacyjnie, a dodatkowo czyni skórę
fenomenalnie miękką i jedwabistą w dotyku
+dostępność- większość aptek
prowadzi dystrybucję tej linii, także można go spotkać w wielu z nich
-wydajność- nie jest w tej kategorii
najlepszy, zużywa się dosyć szybko przy nakładaniu 2 razy w tygodniu
-cena- dość wysoka, przy stosunkowo
niezadawalającej wydajności i małej pojemności kosztuje w okolicach 40 zł (ja
jednak uważam, że jest tej ceny wart, bo działa i dodatkowo nie pozostawia na
skórze uczucia dyskomfortu)
PODSUMOWUJĄC: ja będę go kupować
nadal, bo spisał się świetnie i mimo moich obaw nie podrażniał mojej skóry,
wręcz pozostawiał miłe doznania! Pół punktu odejmuję za wydajność i cenę. 4.5/5
5) Palmolive- Mediterranean Moments-
morela z Włoch i truskawka, żel pod prysznic
Po moich traumatycznych
doświadczeniach z żelem pod prysznic Dove długo bałam się sięgnąć po coś, czego
nigdy nie testowałam i ufałam raczej płynom, które już dobrze znałam.
Postanowiłam jednak zaryzykować, gdy podczas zakupów w drogerii powąchałam żel
Palmolive. Jego zapach jest tak owocowy i słodko-rześki, że bez zastanowienia
wrzuciłam go do koszyka. Zużyłam już prawie cały produkt i muszę przyznać, że
wrócę do niego z miłą chęcią.
+Konsystencja- bardzo kremowa,
cudownie się pieni, nie opada od razu, tylko pozostaje na skórze
+zapach- piękny, słodki, owocowy, a
przy tym letni i wręcz smakowity! Kojarzy się z owocowym koktajlem
+opakowanie- mocne, solidne, otwiera
się i dozuje produkt bez problemu, szkoda tylko, że nie widać, ile go zostało
do zużycia
+działanie- fajnie myje i nie wysusza zanadto ciała
+dostępność- świetna, widuję go w
wielu drogeriach, a linia Palmolive jest do dostania także w Biedronce i innych
sieciach handlowych
+cena- odpowiednia do wydajności i
pojemności, za 500 ml to kwota rzędu 7-13 zł.
-nie dopatrzyłam się żadnych
PODSUMOWUJĄC: bardzo dobra emulsja
myjąca, o pięknym i utrzymującym się zapachu, świetnej wydajności i cenie. Nie
uczuliła mnie, a to jest duży sukces. Polecam! 5/5
6) Vaseline- Intensive care spray moistruiser- essentials healing-
mleczko do ciała nawilżające w sprayu
Powiem Wam szczerze, że na ten spray
byłam ooookropnie zła. Niestety, w pośpiechu nie dopatrzyłam ceny na paragonie,
która znacznie odbiegała od ceny na stoisku i sporo za niego przepłaciłam. (W
drogerii kosztuje on około 16-20 zł, ja zapłaciłam 26 zł… Nie trzeba tego
komentować :P). Nie zwróciłam uwagi na termin promocji, mea culpa. No ale cóż,
skoro kupiłam, to trzeba spróbować. Ja ogólnie należę do grona osób, które nie
lubią klejenia się na ciele, czyli produktów, które zostawiają tzw. film na
skórze, nierzadko tłuszczą i brudzą ubrania. Nie lubię tego i stąd też
pomyślałam, że produkt w sprayu sprawdzi się u mnie lepiej, niż tradycyjne
balsamy i mleczka. Tak też się stało! Od tej pory po depilacji sięgam po niego,
gdyż zaledwie kilka ruchów po spryskaniu ciała wystarczy, aby produkt totalnie
się wchłonął. Ba! Poza tym, że skóra wchłonąwszy produkt nie lepi się, to
jednak da się wyczuć mocne nawilżenie i cudowną miękkość. Rewolucyjny produkt
jak dla mnie!
+konsystencja- lekkie mleczko,
rozpyla się bezproblemowo za pomocą spray’u, cudownie się wchłania i pozostawia
mocne uczucie nawilżenia
+ zapach- typowo mleczkowy, nic
szczególnego, ale mi odpowiada
+opakowanie- fajnie dozuje produkt,
jest solidne
+działanie- spełnia wszystkie swoje
obietnice, nie widzę w nim nic złego
+dostępność- bardzo dobra, marka
Vaseline na dobre rozgościła się w polskich sklepach
? wydajność- dopiero użyłam jej
kilka razy więc nie mam zdania na ten temat
-cena- w promocji jak najbardziej
spoko, ale ta, którą ja zapłaciłam to morderstwo :P
PODSUMOWUJĄC: bardzo dobry produkt,
jak dla mnie nr 1 i wybawienie od uczucia dyskomfortu. Mały minusik za cenę
poza promocją. 4.5/5
7) Carmex- pomadka w sztyfcie- sweet
Orange- słodka pomarańcza
Jako, że produkty Carmex uwielbiam i
kupuję kolejne opakowania jeden za drugim, tak ten totalnie mnie rozczarował.
Nie chodzi tu o działanie, bo to jest niezmiennie świetne. (Dlatego nie będę
się rozpisywać, bo recenzja tego produktu już jest na blogu). Chodzi o zapach.
Mąż polował na promocji na zapach tropikalny (który notabene jest już u nas i
czeka na swą kolej), aczkolwiek był wykupiony. Sięgnął zatem po słodką
pomarańczę. Niestety, jest ona przesadnie słodka na ustach, a zapach nie
przypomina świeżej pomarańczy, ale skórkę pomarańczową kandyzowaną, sztuczną.
Jak dla mnie jest wręcz drażniący. Dla tego zapachu mówię stanowcze: NIE! :P
PODSUMOWUJĄC: pomarańcza im nie
wyszła, nie kupimy jej ponownie, mimo, że działa świetnie. Dobrze, że ta linia
posiada inne wersje zapachowe, które są bardzo fajne (moje ulubione póki
co to granat, wiśnia i wanilia) 0/5.
8) Nivea- Care- lekki krem odżywczy
O ile dobrze pamiętam, w ubiegłych
miesiącach było o tym kremie bardzo głośno, gdyż został okrzyknięty jednym z
najlepszych kosmetyków do pielęgnacji w serwisie Wizaż.pl. Pomyślałam- skoro
używam na co dzień kremu Nivea, to może to też będzie hit i znajdę produkt,
który będę mogła stosować zamiennie z moim aktualnym. Rozczarowałam się jednak
potężnie.
+Konsystencja- treściwa, nie jest to
krem bardzo tłusty, ani zbyt rzadki, taki w sam raz
+Zapach- czuć w nim nutę klasycznego
kremu Nivea, ale jest odrobinę inny, zapach jest dość mocny, ale przyjemny
+Opakowanie- mały słoiczek, który
wygodnie się odkręca, łatwy do transportu, zajmuje mało miejsca
+Cena- na promocji za 10 zł, poza
nią około 13-15 zł.
+Dostępność- bardzo dobra, można go
zakupić w drogeriach i innych sieciach handlowych
-działanie- fatalne!!! Innego słowa
nie znajduję. Nie wiem dlaczego, bo niezależnie, czy nakładałam go po peelingu,
czy na zmytą płynem micelarnym, bądź umytą pod prysznicem twarz, zawsze
wałkował mi się na skórze. Miałam wrażenie, że on się nie wchłania, tylko
tworzy na skórze powłokę, która pod palcami zwijała się w małe wałeczki i
ściągała z niej. Coś strasznego! Nie mam zamiaru go dalej testować, idzie w
odstawkę, a ja koniecznie muszę się przeprosić z moim Nivea Soft.
PODSUMOWUJĄC: Masakra w słoiczku. Nie wrócę do
niego i nie mam zamiaru dawać mu drugiej szansy. Widocznie moja skóra go nie
toleruje. 0/5
9) Yves Rocher- Sexy pulp- mascara
do rzęs pogrubiająca, kolor czarny
Czas na kolejny produkt marki Yves
Rocher. Dostałam go jako bonus do zakupów za założenie karty klienta i zebrane
pieczątki. Jako, że był darmowy, nie liczyłam od niego na jakieś szałowe
efekty. Jednakże obejrzałam recenzję najlepszych pięciu tuszy do rzęs na kanale
Karolina Zientek Makeup Artist i ona określiła go, jak swój najlepszy tusz!
Karolina jest profesjonalistką, która nie tylko wykonuje makijaże na imprezy
okolicznościowe, ale i pracochłonne charakteryzacje (swoją drogą rewelacyjne!) i
korzysta z naprawdę wysoko półkowych produktów. Byłam więc ciekawa, jak u mnie
spisze się ten tusz.
+konsystencja- tusz nie jest ani
zbyt mokry, ani zbyt suchy, od razu da się go fajnie budować
+ zapach- nie pachnie źle, jak
standardowe tusze do rzęs
+opakowanie- fajne, fikuśne, a
szczoteczka wygląda jak taka spiralka- klepsydra. Jest ona stosunkowo duża
względem oka, ale dosyć łatwo się nią pracuje.
+/-działanie- maskara faktycznie
pogrubia i zaczernia rzęsy, pięknie je rozczesuje i robi efekt wachlarza rzęs,
jednakże ciężko zrobić nią efekt sztucznych, mega pogrubionych i widocznych
rzęs, jaki ja akurat u siebie lubię
+dostępność- jak wcześniej, tylko w
salonikach Yves Rocher lub online
+wydajność- wydaje mi się, że zużyje
się tak, jak inne tusze, w około 2-3 miesiące.
-cena- ja dostałam ją za darmo, jako
bonus, ale regularnie kosztuje ona w okolicach 40-50 zł.
PODSUMOWUJĄC: dobry tusz, ale nie do
końca odpowiada moim preferencjom, choć na rzęsach wygląda ładnie i
rewelacyjnie je rozczesuje. Jego cena regularna jednak odstrasza. 4.5/5
10) Make Up Revolution London- Ultra Sculpt/ Brightening & Contour
kit – paletka do konturowania twarzy w odcieniu Light.
Mam wrażenie, że na temat
konturowania twarzy (a ostatnio też ciała, np. dekoltu) ostatnio zapanowała
jakaś obsesja. Wszyscy o tym mówią, piszą, a producenci wymyślają coraz to nowe
techniki i produkty do konturowania (sztyfty, kredki, pudry, kremy itd.). Muszę
przyznać, że i ja zaczęłam w tym temacie działać i zwracam teraz na
konturowanie większą uwagę niż wcześniej. Twarz faktycznie zyskuje na
trójwymiarowości, jeśli jest ono odpowiednio zrobione. Moje serce w tym temacie
skradły pudry firmy Kobo i uważam je za wspaniałe i najlepsze póki co (ogólnie moje doświadczenie sięga tylko
produktów pudrowych, ale nie zamierzam na tym poprzestać), ale przyszedł czas
na to, aby spróbować produktu 3 w 1.
Mój wybór padł na MUR i ich trio.
Omówię każdy z jego elementów po kolei. Bronzer- ładnie się rozciera, jest
subtelny, ale moim zdaniem odrobinę za ciepły. Będzie lepszy do ocieplenia
karnacji, nie do konturów. Rozświetlacz- fajny, drobno zmielony, dający cudną
taflę na policzku, ale z kolei minimalnie zbyt chłodny względem pozostałych
współtowarzyszy. No i ostatni- róż- coś pięknego! Cudownie ożywiający twarz,
otulony złotą poświatą róż, który na każdym policzku będzie wyglądał bosko,
zwłaszcza wiosną i latem! Jest to coś, co każdy powinien zobaczyć na żywo.
Cudowny!
Gdyby bronzer i rozświetlacz były minimalnie
bardziej współgrające ze sobą, stanowiłyby trio idealne. Na daną chwilę powala
mnie w nim tylko róż, co nie znaczy, że nie będę korzystać z jego pozostałych
produktów na inne sposoby.
Teraz specyfikacja:
+konsystencja- bardzo fajna, pudry
nakłada się przyjemnie, ładnie się rozcierają
+ zapach- pudrowy, nic szczególnego,
jak w innych tego typu produktach
+opakowanie-standardowy plastik,
dodatkowym atutem jest okienko, przez które widać kolory w paletce. Kosztem
tego okienka paletka nie ma za to lusterka, ale nie uważam tego za coś złego.
+działanie- pudry pięknie wyglądają
na skórze (chociaż niekoniecznie wszystkie razem) i utrzymują się solidnie na
policzkach
+/-dostępność- średnia, w Kosmyku,
Drogeriach Polskich i online
+wydajność- mam nadzieję, że ta
paletka posłuży mi na długo
+cena- około 17 zł za trzy produkty
i mega piękny róż do policzków <3
-niestety, wszystkie kolory
niekoniecznie ze sobą nawzajem współgrają, a szkoda…
PODSUMOWUJĄC: Warto kupić nawet dla
samego, obłędnego wręcz różu, albo by znaleźć dla każdego z pudrów osobne
zastosowanie. 4/5
11) Maybelline- Color Sensational- matte, kolor 940- Rose Rush- matowa
pomadka do ust
Mat to wykończenie, które ja w
pomadkach lubię i którego szukam. Promocja na -49% skusiła mnie na dość odważny,
ale bardzo twarzowy odcień z gamy Maybelline. Jest to dość mocny róż, odrobinę
mocniejszy, niż na zdjęciach. Owszem, nie jest to kolor codzienny dla osób,
które nie malują ust wcale, bądź korzystają z bardziej cielistych odcieni, ale
fanów różu i fuksji na pewno zadowoli. Jest to mocny róż z nutami zdecydowanie
bardziej fioletowymi.
+konsystencja- pomadka nakłada się
dosyć kremowo jak na produkt matowy, cudownie kryje
+ zapach- pachnie standardowo,
pomadkowo :P
+opakowanie- ładne, matowość
zatyczki wskazuje na to, że jest ona faktycznie matowa, zamyka się na „klik”, a
wysuwka działa bez zarzutu
+działanie- pomadka sunie po ustach,
później zyskuje swoją matowość i utrzymuje się na nich kilka dobrych godzin,
spokojnie wytrzymuje picie (nie testowałam jej z jedzeniem póki co) i zjada się
subtelne. Nie powoduje dyskomfortu wysuszenia na ustach. Zmywa się bez
problemu.
+dostępność- dobra, wszędzie tam,
gdzie są szafy Maybelline.
+wydajność- zapowiada się dobrze,
kilkakrotne użycie w mojej pomadce dało znikome ślady użytkowania.
+cena- w okolicach 20-30zł, w
promocji nawet za mniej pieniędzy, a jakość jest naprawdę bardzo dobra.
-nie doszukałam się minusów
PODSUMOWUJĄC: Warto kupić tę
pomadkę, bo spisuje się fajnie, kolor pięknie ożywia buzię i schodzi ona z ust
przyzwoicie. 5/5
Finisz! Ależ
to był maraton! No, ale
chciałam się podzielić
wszystkim, co ostatnio zasługiwało na gloryfikację, bądź
totalną dyskwalifikację w mojej kosmetycznej codzienności. Mam nadzieję, że
spędziliście ze mną
kilka fajnych minut i przekonałam Was do czegoś, bądź wręcz
ostrzegłam przed zakupem. Poniżej wrzucam dla Was
kilka zdjęć ostatnich
malunków, jakie wykonałam na sobie i dwóch przeuroczych dziewczynach-
Ani i
Monice. Każdy z nich był
dopasowany do ich preferencji. Ania chciała
mocniej
zarysowanych oczu, Monika zaś w makijażu weselnym
dała mi dowolność i wspólnie
postawiłyśmy na brązy i złoto. Ja również w swoich propozycjach
mocniej
akcentuje oczy, co widać na poniższych zdjęciach. Mam nadzieję, że się Wam
spodobają. Jak
na samouka mam nadzieję, że nie ma tragedii ha ha! Chętnych,
aby
coś wspólnie zmalować proszę o kontakt przez FB/Tel.
Monika:
Ania:
no i ja:
Pozdrawiam,
Wasza Brownie